Pozory mylą, czyli Jake Gyllenhaal jako pracownik dyspozytorni odbierający zgłoszenie porwania kobiety w zagadkowym thrillerze psychologicznym 6
Joe (Jake Gyllenhaal) pracuje jako dyspozytor ratunkowy i odbiera nudne telefony z wypadków rowerowych, kradzieży, przełącza rozmowy na straż pożarną. Jedno zgłoszenie jest jednak inne - dzwoni kobieta, która została porwana. Okazuje się również, że dwójka jej małych dzieci została sama w mieszkaniu, z którego została uprowadzona. Joe robi wszystko, co w jego mocy, żeby wysłać wóz policyjny za samochodem porywacza i jednostkę do jej mieszkania. Czy uda się odnaleźć kobietę, zanim będzie za późno?
Winni to remake duńskiego filmu Gustava Möllera z 2018 roku. Scenariusz nowej wersji to wspólna praca oryginalnych scenopisarzy, czyli Emila Nygaarda Albertsena i Gustava Möllera, których wspierał Nic Pizzolatto. Reżyserii amerykańskiej wersji podjął się Antoine Fuqua, znany m.in. z Siedmiu wspaniałych czy Gliniarzy z Brooklynu.
Początek filmu jest obiecujący - świetnie budowane jest napięcie, wraz z bohaterem oczekujemy kolejnych telefonów na numer alarmowy. Problem w tym, że po jakimś czasie przestają one zaskakiwać, robią się po prostu nudne. Podobnie postać grana przez Jake’a Gyllenhalla w zasadzie nie ewoluuje - od samego początku funkcjonuje na najwyższych emocjach, czekamy tylko kiedy to pęknie - ciężko więc mówić tu o jakimś stopniowym narastaniu emocji.
Winni dobrze obrazują za to schemat działania takich dyspozytorni - wszystko jest prawie automatyczne, powtarzalne, bezemocjonalne, rolą rozmówcy jest zapisać co trzeba i przełączyć do odpowiedniej osoby. W sytuacji, gdy ktoś - tak, jak nasz bohater - chce zrobić więcej, zderza się ze ścianą i przypomina mu się o jego faktycznych obowiązkach. Joe wkracza wręcz w rolę bohatera, który po godzinach, z własnej inicjatywy, spędza czas na słuchawce próbując pomóc kobiecie i jej dzieciom.
Obraz nie jest jednak czarno- białą historią i żaden z głównych bohaterów nie jest taki, jakim na początku się wydaje. Również nasz bohater z czymś się zmaga - jego zwierzchnicy sugerują mu kontakt z psychologiem, wiemy też, że czeka go sprawa w sądzie, w sprawie której wydzwania do niego lokalna dziennikarka. Kim są więc tytułowi winni i czego się dopuścili?
Atutem filmu jest to, że historia przedstawiona na ekranie nie jest oczywista i samo rozwiązanie akcji może być dla nas pewnym zaskoczeniem. Natomiast nie jest to seans, który od początku do końca będzie nas trzymał w fotelu - w pewnym momencie tempo wyraźnie spada, telefony przestają nas zbytnio interesować, i czekamy tylko co się w końcu wydarzy na końcu. Dobry seans na wieczór przed ekranem, gdy jesteśmy wypoczęci i nie szukamy bardziej ambitnych obrazów.
Nie moja bajka takie filmy ogólnie zaskakujący finał